Perfumy w kremie, to nowość od INGLOTA, którą miałam ochotę sprawić sobie odkąd tylko zobaczyłam je na ich stronie. Wyglądają jak pomadka do ust lub cień. Ciekawa forma aplikacji, nakłada się palcami i jeśli mam ochotę się odświeżyć w podróży nie muszę bać się że spryskam wszystkich wkoło, a mocny zapach będzie się unosił w powietrzu.
Co mówi pani w inglocie?
Inglot Freedom of Fragrance to linia kwiatowo - owocowych perfum w kremie w postaci wymiennych wkładów. To selekcja pełnych świeżości nut, które mogą być stosowane oddzielnie lub razem. Są przyjazne dla środowiska, nie uczulają, nie zawierają alkoholu, parabenu ani składników pochodzenia zwierzęcego. Do wyboru mamy 5 zapachów.
Całą tę linię mogę określić jako słodką. Wybrałam dla siebie najbardziej świeży i podobno najbardziej sprzedający się zapach czyli mandarin crush. To połączenie klementynki, pomelo i jabłka z magnolią, kwiatu brzoskwini i jaśminu oraz kompozycja piżma, blonde woods, i piżma ambrowego w nucie bazowej.
Za jeden taki wkład zapłacimy 21 zł, można dokupić kasetkę w cenie 14 zł. Ja jednak postanowiłam, że przełożę mój pojedynczy cień do innej paletki, a wkład zamieszka w paletce na pojedynczy cień. W praktyce oznacza to, że perfumy mieszczą się w standardowych kasetkach na cienie, co jak dla mnie jest zdecydowanie dużym plusem.
A moja całość prezentuje się następująco:
Przyjemnie długo trzymają się na skórze. Jedynym minusem jest to, że nie spryskamy nimi ubrań tak jak można to zrobić tradycyjnymi perfumami. Nie wiem też czy każdemu przypadną do gustu dosyć słodkie nuty, można je łączyć, ale to oczywiście nadal daje nam słodki zapach. Ja oczywiście jestem na tak i na pewno ten produkt uprzyjemni mi każdą podróż, zwłaszcza teraz kiedy jest bardzo ciepło.
Pozdrowionka :)
Nawet nie wiedziałam, że takie coś istnieje :) chyba trzeba będzie się kiedyś skusić ;)
OdpowiedzUsuńAsia C
Ciekawe co jeszcze wymyślą :)
UsuńAle cudo! gdy wykończę zapasy, kupię :)
OdpowiedzUsuń